Aleksander Gurgul o naszych działaniach w Dolinie Machakhela

Zapraszamy do przeczytania artykułu Aleksandra Gurgula o Dolinie Machakhela i naszej pracy, który ukazał się dziś w Gazecie Wyborczej.

Gruziński park narodowy w dolinie Machakhela. Mniej rąbania drewna i polowań, więcej turystów

Mieszkańcy wiosek w gruzińskiej dolinie Machakhela protestowali, gdy dowiedzieli się, że w reliktowych lasach kolchidzkich powstanie park narodowy. Dziś chwalą ten ruch, już nie rąbią lasu ani nie polują, bo żyją z turystyki.
Spodnie bojówki. Zielonkawy podkoszulek opina zwaliste ciało. Po pracy, gdy zagląda do lokalnych winiarni i zagród, nie nosi munduru. Znany jest z długich i przyciągających uwagę toastów. Giorgi Kuridze jest dyrektorem parku narodowego w dolinie Machakhela w Autonomicznej Republice Adżarii. Po parku, który został powołany do życia w 2012 roku, jeździ quadem albo pick-upem. Czasem zapuszcza się aż pod granicę z Turcją, tam gdzie błyszczą w słońcu ośnieżone szczyty.

– Łącznie w dziewięciu wioskach wokół parku narodowego mieszka około 2,1 tys. ludzi. Park ma powierzchnię ponad 7333 hektarów. To jeden z najbardziej zróżnicowanych biologicznie terenów w Gruzji. Jednym z najważniejszych ekosystemów, które tu chronimy, są pierwotne lasy kolchidzkie, które przetrwały epokę lodowcową – opowiada. – W lasach takich rosną m.in. dęby gruzińskie, kasztany jadalne, graby kaukaskie, buki wschodnie, bukszpany i ostrokrzewy kolchidzkie, cisy, różaneczniki oraz jesiony. Idąc do jednego z widowiskowych wodospadów, mieszkańcy zbierają po drodze orzechy i kasztany. Łupią je i przegryzają.

Gościnność, na którą przymykamy oko

Przechodzimy przez prowizoryczną furtkę, przed którą pasą się dwie krowy. Za nią jest już teren parku narodowego. Leśną ścieżką dochodzimy do wodospadów. Dzięki pieniądzom z Polski postawiono przy nich stoły i ławy biwakowe, a nawet mały drewniany wychodek. Na stole czekają już kieliszki i butelka ze schłodzoną chachą – gruzińskim samogonem. Tak wygląda słynna gruzińska gościnność, na którą parkowcy na razie przymykają oko.

Nad wodospadem unosi się delikatna mgiełka. Woda obmywa drzewa porosłe grzybami i mchami, które spadły do potoku. To jedno z kilku bajkowych sanktuariów dzikiej przyrody, które ma przyjezdnym do zaoferowania dolina Machakhela.

Łącznie w parku narodowym pracuje około 30 osób, w tym 12 strażników. Prawie wszyscy wywodzą się z lokalnej społeczności. Mundury noszą z dumą. Na pierwszym miejscu stawiają teraz park, do którego chcą ściągnąć jak najwięcej turystów.

Czy trudno było powołać do życia nowy park narodowy? Kuridze: – Na początku trudno było przekonać mieszkańców. Bali się, że nałożone na nich zostaną zakazy: wycinki drzew i polowań. Tym głównie ludzie trudnili się w dolinie, zanim powstał park. Ze sprzedaży drewna i polowań czerpali największe zyski. Po kilku latach udało nam się ich jednak przekonać, że można zarobić tyle samo, ale dzięki turystyce. Dziś wszyscy chętnie z nami współpracują. Zarabiają nawet więcej niż wcześniej, no i łatwiej, bo nie muszą targać drewna z lasu. Lokalna społeczność zajmuje się produkowaniem miejscowych specjałów: wina i miodu. My, pracownicy parku narodowego, staliśmy się w pewnym sensie mediatorami między miejscowymi i turystami. Pomagamy promować lokalne produkty.

Najczęściej przyjeżdżają Rosjanie

Nana Bauzhadze na paznokciu nosi logo parku narodowego. Napracowała się, nakładając lakier. Od kilku lat zajmuje się promocją. – Liczba turystów rośnie. W 2018 roku do Machakhela przyjechało 10 tys. osób. Teraz spodziewamy się wzrostu na poziomie 50-60 proc. Wejście do parków narodowych w Gruzji jest bezpłatne. Najczęściej przyjeżdżają do nas Rosjanie, Izraelczycy, Ukraińcy i w ostatnich latach wielu Polaków.

W parku dzięki pomocy Fundacji EkoRozwoju przed dwoma laty wytyczone zostały pierwsze szlaki turystyczne. Miejscowi wydrukowali mapy. A na lokalnych drogach i leśnych duktach ustawili znaki. Kłopot w tym, że zaznaczono na nich dystans i czas podróży… samochodem. Dla turysty piechura z Polski może to wyglądać nieco komicznie. Nie po to przyjeżdża się na górskie szlaki, żeby zdobywać je autem.

– Znaki dla aut są tylko na drogach, z których korzystają mieszkańcy wiosek. Na leśnych ścieżkach są już znaki tylko dla pieszych – zaznacza Bauzhadze. Podkreśla przy tym, że do parku można przyjechać na rowerze. Jeden z górskich szlaków został przeznaczony właśnie z myślą o rowerzystach.
Nie znajdziesz tego w Google

Razem z Naną i Ednarem Kakhidze, innym pracownikiem parku narodowego, drepczemy małymi krokami pośród zarośli w kierunku kolejnego wodospadu. Dziś do kaskady nie prowadzi jeszcze żaden regularny szlak. Jedyna ścieżka zarosła. Parkowcy muszą nam torować przejście maczetą. Po kwadransie słychać spadającą wodę. Chwilę później naszym oczom ukazuje się siklawa. Spieniona woda spływa pod nią po skalnych ścianach obrosłych mchem i paprociami. To jedno z tych miejsc, których nie ma zaznaczonych na mapach Google’a.

Czy parkowcy nie obawiają się, że gdy więcej turystów odkryje uroki doliny Machakhela, to zostanie ona skomercjalizowana i zaczną przyjeżdżać tłumy zadeptujące dziką przyrodę? – W samym parku nie ma za dużo infrastruktury. Drogi, małe markety i sklepiki oraz miejsca noclegowe rozlokowane są po wioskach, na prywatnych nieruchomościach. Nie stwarzają one zagrożenia dla przyrody – uspokajają parkowcy.

Domek ze spichlerza

Od kiedy powstał park narodowy, nie doszło w nim do ataku dzikiego zwierzęcia na turystę, a przynajmniej pracownicy parku sobie takiego nie przypominają.

W kolchidzkich kniejach żyją jelenie kaukaskie, kozice, salamandry i sarny, a w jaskiniach nietoperze. Drapieżniki? Niedźwiedzie brunatne, szakale, lisy, rysie czy borsuki.

Merabi Chanidze pracuje jako leśnik dla gruzińskiego odpowiednika Lasów Państwowych. W drzwiach wita nas ze swoją żoną Nervistan Mskhaladze, która w zeszłym roku była na wycieczce na Dolnym Śląsku (Fundacja EkoRozwoju zorganizowała ją dla kilkunastu mieszkańców doliny Machakhela), by nauczyć się, jak prowadzić gospodarstwo agroturystyczne, a także jakie pamiątki mogą przyciągnąć uwagę turystów.

Spichlerz zaadaptowali na domek, w którym urządzą pokoje gościnne. Mają pasiekę z miodem. Merabi do niedawna polował, ale zarzeka się, że nigdy nie strzelił do niedźwiedzia bez powodu. Tylko gdy zwierzę zaatakowało jego krowy albo świnie. Na stole lądują pstrągi z potoku, który przepływa niedaleko ich domu. Merabi wznosi kolejne toasty. Za każdym razem podkreśla, że chciałby, aby wszyscy ludzie byli dla siebie braćmi, nawet Rosjanie. Bo kiedy odłożyć na bok politykę, to ludzie są dla siebie dobrzy, tak twierdzi. Za czasów Związku Radzieckiego Merabi służył w Armii Czerwonej.

Czy po powołaniu parku do życia rąbanie drewna w tutejszych lasach przestało się opłacać?

Merabi: – Nie tniemy już co prawda w samym parku narodowym, co oznacza, że mamy mniej drzew do wycięcia. Ale w parku i tak było trudno, bo terytorialnie sięga aż do górskich szczytów. My penetrujemy lasy w dolinie, tam wolno nadal prowadzić gospodarkę leśną. Staramy się współpracować z parkiem narodowym. Między nami nie ma konfliktu. Oczywiście, że na początku były protesty. Ale teraz wszyscy tutaj zgadzają się, że powołanie parku było dobrym krokiem. Na turystach zarabiamy teraz znacznie więcej pieniędzy. I tak to się roznosi. Jak sąsiad zobaczy, że mam turystów, to sam zrobi coś, żeby ich przyciągnąć. Pomagamy sobie.

Osiąść na stałe w dolinie

Na ganku domu Mikhaila wiszą girlandy z czerwonymi paprykami i czosnkiem. Jego żona Makhvala i synowa Teona obierają kukurydzę, z której zrobią potem mączkę na chleb. Mikchail zgarnął nas z drogi, zaprasza do stołu. W kilka sekund lądują na nim lokalne przysmaki: pieczone kasztany, sery (w tym słynne borano, czyli ser zapieczony z masłem i bułka tartą), chleb kukurydziany, papryczki, ogórki z kolendrą i miód do kawy i herbaty, który Mikchail ma z własnych pasiek. Za pieniądze z projektu kupił deski i inne materiały. Zbudował altanę przy drodze. Będzie miał w niej lodówkę na zimne napoje, a na półkach przekąski. – Taki minimarket – mówi, błyskając przy tym złotym zębem. W jego piwniczce są też inne skarby, w tym domowe wino. – Ile ma procent? Hmm, nie wiem. Orientuję się dopiero, jak zrobię i sobie popiję – śmieje się gospodarz.

Każdy z uczestników programu grantowego, który zorganizowała polska Fundacja EkoRozwoju (dostała na to pieniądze z Ministerstwa Spraw Zagranicznych – 645 tys zł.), musiał przedstawić minibiznesplan i budżet przedsięwzięcia. Mieszkańcy doliny nie dostali pieniędzy do ręki, ale mogli złożyć zamówienie na potrzebne im materiały do rozwoju gospodarstwa.

Ilia Malakhmadze jest marynarzem, ale chciałby już osiąść na stałe w dolinie. Dzięki „polskiemu projektowi” zbudował nową piwnicę na wino oraz altanę dla gości, a do domu dobudował osobną zewnętrzną toaletę. Z tarasu jego domu rozpościera się widok na góry i dolinę, który zapiera dech w piersiach. Na stokach wokół domu razem z ojcem Amiranem uprawiają winorośl. Rodzinna tradycja przekazywana jest z pokolenia na pokolenia od wieków.

Ilia: – Z tego, co wiem, przynajmniej od dwustu lat uprawiamy tutaj wino, choć sama tradycja winiarska w dolinie jest znacznie dłuższa. Łącznie w piwnicy zmieści się teraz 1,5 tys. litrów wina w pięciu rodzajach. Jeden z nich nie ma nawet nazwy, czekamy na wyniki certyfikowanego laboratorium winiarskiego, które nada nam certyfikat. Wcześniej miałem miejsce najwyżej na 200 litrów. Wino sprzedają lokalnie przy moim domu, ale też na festiwalach winiarskich w całej Gruzji.

Tamila Saparidze jest nauczycielką w lokalnej szkole. Jedno z zabudowań gospodarczych zaadaptowała na pensjonat. Obok niego z pustaków zbudowali niewielką łazienkę z toaletą. Wodę do niej zbierają z dachu. W pokojach jest świeża pościel i szafy. W nich znaleźć można jeszcze prywatne rzeczy Tamili. Wie, że musi je wynieść, zanim przyjadą goście.

Tamila sama przygotowuje śniadania swoim gościom. – Wszystko staram się robić według tradycyjnych adżarskich receptur: chleb, masło, borano, sok z winogron, szyszki i orzechy w miodzie. Nic nie kupuję, wszystko robię sama na naturalnych składnikach – zapewnia. Takich gospodyń jak Tamila, które skorzystały z „polskich grantów”, w dolinie Machakhela jest kilkanaście.

Żeby cud natury nie zmienił się w Chochołowską

Mieszkańcom doliny Machakhela pomagają m.in. Sabina Lubaczewska i Magdalena Berezowska z Fundacji EkoRozwoju. Obie aktywistki przyznają: pracując z Gruzinami i pomagając im dźwignąć lokalną turystykę, ciągle z tyłu głowy mają obawy, czy ich praca kiedyś nie obróci się przeciwko przyrodzie i zamieni gruziński cud natury w drugą Dolinę Chochołowską albo Dolinę Strążyską, które w ostatnich latach obrosły sklepami z chińską tandetą i podrabianymi oscypkami. Niedawno w Dolinie Chochołowskiej, już za bramkami Tatrzańskiego Parku Narodowego rozpoczęła budowa potężnego parku linowego. Na przedpolach TPN-u, przed wejściem do Doliny Strążyskiej powstać ma z kolei zimowy park rodzinny z trasami zjazdowymi dla dmuchanych pontonów oraz narciarskimi biegowymi. Doliny Chochołowska i Strążyska zaczęły zamieniać się w turystyczne lunaparki. Czy i taki los spotka dolinę Machakhela?

Sabina Lubaczewska: – W samej dolinie Machakhela jeszcze nie ma objawów tej komercjalizacji, ale widać je w nieodległym, łatwiej dostępnym z Batumi parku narodowym Mtirala. Znacznie wzrosła tam liczba odwiedzających, co odbiło się na słynnej gruzińskiej gościnności. Ta przerodziła się w zwykły biznes. Naszym zdaniem jednak mieszkańcy doliny Machakhela też mają prawo do zarabiania na turystyce, zwłaszcza że niewiele mają alternatyw. Mogą uprawiać ogródki przydomowe, zbierać runo leśne i rąbać drewno, ale chcielibyśmy, aby wykorzystywali swoje zasoby też inaczej i efektywniej, nie powtarzając przy tym naszych błędów.

Przemianę doliny Machakhela w Dolinę Chochołowską aktywistki z Dolnego Śląska nazywają „najgorszym możliwym scenariuszem”. Przyznają, że jeszcze sporo jest do zrobienia. Podczas jednego z wieczorów, który spędziliśmy z aktywistkami w dolinie, mieszkańcy zaprosili nas na ognisko. Niestety do ognia wrzucać zaczęli pocięte deski i… meble. Pracownicy Fundacji EkoRozwoju zdają sobie sprawę, że dyskusja o ekologicznych zachowaniach z mieszkańcami doliny to w dalszym ciągu wyzwanie. Nie wszyscy z nich są świadomi, jak trujący jest dym (a co za tym idzie smog) wydobywający się z domowych kominów. Ale i nad tym będą z nimi pracować.

Sabina Lubaczewska: – Staramy się edukować mieszkańców, żeby do tego nie doszło. Pokazywaliśmy im złe przykłady rozwoju turystyki, które doprowadziły do degradacji miejsca. Byliśmy z Gruzinami m.in. w Szklarskiej Porębie, Karpaczu i pod wodospadem Szklarki. Wskazywaliśmy im, że chińszczyzna, którą kupić można na deptaku w Batumi, nigdy nie powinna zagościć na straganach w parku narodowym. Jeśli chcą postawić budki, z których będą handlować przy szlakach, to powinna być certyfikowana żywność i lokalne rękodzieło. Chcemy też zadbać o to, by pakowane były one w ekologiczne opakowania, na pewno nie w plastik i folię. Pracujemy z mieszkańcami nad systemem certyfikatów, zrobiliśmy im już logo. Tworząc lokalną markę wzorowaliśmy się na praktykach wypracowanych w Dolinie Baryczy, gdzie powołana została kapituła certyfikacyjna przyznająca znaki i sprawdzająca, czy produkt spełnia wymagania. Wszystko to oparte jest na pracy społecznej, której ciężar bierze na siebie nasz gruziński partner, czyli organizacja pozarządowa – Black Sea Eco-Academy. Jedna z liderek lokalnej społeczności już jest szkolona w tym zakresie. Mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy w związku z tym mogli nasz projekt kontynuować, koordynować kursy i pomagać Gruzinom. Kolejnym krokiem będą szkolenia dla pracowników parku narodowego. Chcemy uruchomić program edukacji dla dzieci mieszkających w wioskach w otulinie parku narodowego.

Magdalena Berezowska: – Chcemy, żeby od najmłodszych lat mieszkańcy doliny poznawali korzyści, które mogą czerpać z ochrony przyrody i turystyki. Aby było to możliwe, konieczna jest stała edukacja przyrodnicza, kierowana już do dzieci, ale także równolegle do dorosłych. Niestety brakuje jej w programie nauczania, a nauczyciele, którzy chcieliby realizować takie treści, mogą sami nie posiadać adekwatnej, kompleksowej wiedzy. Efekt braku tej edukacji zauważamy, gdyż nie wszyscy dorośli wiedzą, jak wyjątkowe pod względem przyrodniczym jest to miejsce. Dlatego planujemy kontynuację warsztatów dla dorosłych mieszkańców doliny. Już kilka takich spotkań zrealizowaliśmy, np. z przewodnictwa, ale dużo pracy jeszcze przed nami w tym zakresie.

Dodatkową potrzebą – zdaniem Berezowskiej – jest pokazanie i kreowanie sposobów aktywnego spędzania czasu wolnego, obcując z przyrodą. – Służyć temu będą zarówno wycieczki plenerowe, jak i wspólne pogadanki o przyrodzie. Mieszkańcy doliny z pewnością zauważą bądź dowiedzą się, że wybierając się na wycieczki w celu poznawania przyrody, skorzystają nie tylko pod kątem wiedzy i doświadczenia, ale także zdrowia, wykonując zaś proste działania jak sadzenie odpowiednich gatunków roślin, można nie tylko upiększyć swoje otoczenie, ale także np. doprowadzić do zwiększenia bioróżnorodności – mówi Berezowska.

Mikchail (ten od girland z papryki i czosnku): – Kiedyś polowałem na dzikie świnie. Przestałem, gdy powstał park. I wiecie co? Nie żałuję.

źródło: Gazeta Wyborcza, https://wyborcza.pl/7,171791,25618879,gruzinski-park-narodowy-w-dolinie-machakhela-mniej-rabania.html